czwartek, 13 marca 2014

Rozdział 2

   Czekała przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami sali razem z innymi nowicjuszami. Nerwowo rozejrzała się po mniej, lub bardziej znajomych twarzach, gdy jej wzrok przykuła dosyć wysoka sylwetka Włoszki.
- Cristina Auditore da Firenze! - zawołała Nina do swojej bliskiej przyjaciółki.
   Szatynka odwróciła się. W szatach assassyna jeszcze bardziej przypominała florenckiego Mentora.
   Swoje włosy sięgające do połowy szyi uczesała w niewielki kucyk, pozostawiając kilka kosmyków luźno, i ozdobiła go czerwoną wstążką. Spod jej biało-czerwonej szaty wystawał kawałek zwykłego t-shirt'u z napisem "Hug an Assassin". Na jej nogach widniały czarne, skórzane buty sięgające kolana. Oczywiście nie miała jeszcze założonych ukrytych ostrzy, ani czerwonego pasa z logiem Bractwa. Te "gadżety" otrzymają dopiero po ceremonii.
   Z uśmiechem, któremu charakteru dodawała blizna biegnąca przez usta, i równie osobliwym krokiem podeszła do szesnastolatki.
- Nie wiem kto wymyślił, bym wbiła się w ten mówiący "wyglądam-jak-szaty-Ezio-Auditore" strój, ale... Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba - obie dziewczyny się roześmiały - Bałam się już, że cię nie wybrali! Czy tobie też jest w tym tak cho... Okropnie gorąco?
   Cristina kiedyś zdecydowanie zbyt często przeklinała i dlatego blondynka postanowiła pomóc jej się z tego wyleczyć. Cały czas ją pilnowała, a Włoszka nie miała zamiaru się narażać. Ku jej zdziwieniu, Nina ponownie wybuchnęła śmiechem.
-Tak. Dziwnie się w tym czuję... Nie mogę w to wszystko uwierzyć. Boję się, że nie jestem wystarczająco dobra.
-Ech... Pamiętasz, jak znalazłam się w siedzibie?- jej przyjaciółka w odpowiedzi kiwnęła głową.- Obie nie wierzyłyśmy w siebie, ani w naszą przyjaźń. I co? Za chwilę staniemy się assassynkami i jeżeli kiedykolwiek ktoś zasługiwał na ten tytuł, to ty! Wiedza, jaka siedzi ci w tej łepetynie i umiejętności, jakie szlifowałaś przez tak wiele lat, sprawiają, że jesteś absolutnie bezkonkurencyjna.
   Nina miała ochotę zarzucić kaptur na głowę i skulić się w kącie. Wszyscy mówili jej, że na to wszystko zasługuje. Ale co jeżeli ona sama w to nie wierzy? Jej oczy pociemniały, wyglądała naprawdę groźnie. Zauważając to, Cristina zapytała:
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej...- dziewczyna nie usłyszała reszty zdania.
   Otoczyła ją ciemność, która potem zamieniła się w obrazy. Widziała swoich rodziców trzymających ją za ręce, a wokół nich biegał jej ukochany owczarek australijski, Cody. Sytuacje zmieniały się, cały czas ukazując szczęśliwą rodzinę. Nagle stanęło jej przed oczami wspomnienie, którego miała nadzieję nie zobaczyć.
   Był listopadowy wieczór. Całą rodziną usiedli przy kominku pijąc gorącą czekoladę i zajadając się szarlotką. Uśmiechali się do siebie. Wszystko wydawało się być idealne, gdy usłyszeli łomotanie w drzwi. Ojciec zerwał się pierwszy. Otworzył nieznajomym i w ostatniej chwili udało mu się sparować atak jednego z templariuszy. Wyrwał mu broń i przebił nią na wylot jego gardło. Niestety, było ich więcej. Zanim dziewięciolatka zdążyła zrozumieć, co się dzieje, usłyszała krzyk swojej mamy. Kobieta zasłoniła ją własnym ciałem w sekundzie, w której dobiegł ich odgłos wystrzału. Ta sama kula przebiła klatkę piersiową taty, a potem wbiła się w brzuch jej rodzicielki. W tym momencie była w takim szoku, że nawet nie zaczęła płakać. Jednak sekundę potem łzy zaczęły lać się z jej oczu strumieniami. Mimo tego, co się stało, zachowała zimną krew. Szybko schowała się pod stołem i starała się nie wydawać żadnych odgłosów. Na szczęście templariusze po krótkim obchodzie domu stwierdzili, że nie pozostawili po sobie żywej duszy. Usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Podeszła do martwych ciał rodziców. Z natłoku emocji zemdlała.
   Otworzyła oczy. Przez minutę miała przyśpieszony oddech, a kiedy się uspokoiła, zdała sobie sprawę z tego, że jest coś winna swoim rodzicom i zrobi wszystko, by byli z niej dumni.
- Jeżeli nie dla siebie, zrobię to dla nich.- wymruczała pod nosem.
- Co? Nina, wszystko jest już ok? Najadłam się przez ciebie strachu!
   Rozejrzała się dookoła, zauważając, że znajduje się na podłodze. Podniosła wzrok, spotykając zmartwione spojrzenie jej przyjaciółki.
- T-tak... Myślę, że już w porządku. Jeszcze się nie zaczęło?
- Nie. Cokolwiek się z tobą działo, to idealnie wyrobiłaś się w czasie - wskazała na drewniane drzwi, które właśnie zostały otwarte.
   Cristina wyciągnęła dłoń, żeby pomóc jej wstać, ale blondynka tylko obdarzyła ją spojrzeniem mówiącym "chyba sobie żartujesz" i wstała sama.
   Cała ceremonia nie była skomplikowana. Po kolei każdy kandydat podchodził do Mentora, a ten wypalał im na serdecznym palcu znak Bractwa. Dziewczyny były jako jedne z ostatnich. Każda chwila wydawała się trwać wieczność. Najpierw do przodu wystąpiła Włoszka, a tuż po niej nadeszła pora na Ninę.
   Wymieniła krótkie spojrzenie z Mentorem i kiwnęła głową, jakby zapewniając, że jest pewna tego, na co się decyduje. Usłyszała, jak John wymawia słowa:
-Pracujemy w ciemności, by nieść światło. Jesteśmy assassynami.*
   Poczuła okropny ból, ale nie dała tego poznać po sobie. Spojrzała na swoją lewą rękę, na której teraz dumnie prezentował się znak assassynów. Wstąpiła do szeregu. Po ceremonii otrzymała swoje pierwsze ukryte ostrze i czerwony pas. Teraz zostało już tylko jedno- Skok Wiary.
   Kiedy wdrapali się na dach, usłyszała charakterystyczny skrzek.
- Jastrząb? Tutaj?
   Ku zdziwieniu wszystkich obecnych zwierzę wylądowało na przedramieniu Niny i zaczęło się jej przyglądać. Zaczepił ją dziobem. Dziewczyna odważyła się pogłaskać go po głowie. Jego pióra były delikatne i miłe w dotyku. Zdecydowanie mu się to spodobało.
- Powinnaś go zatrzymać - usłyszała głos Mentora. - Rzadko się zdarza, że tak niebezpieczny drapieżnik obdarza człowieka zaufaniem.
   Spojrzała na mężczyznę i wraz ze skinięciem głowy powiedziała:
- Nazwę go...Velos. Myślisz, że do mnie potem wróci?
-Raczej tak. Chyba spodobało mu się twoje towarzystwo.
   Dziewczyna uniosła rękę do góry i ptak odleciał w stronę zachodzącego już słońca. Po chwili odwróciła wzrok od znikającego za horyzontem, skrzydlatego przyjaciela. Porozumiewawczo spojrzała się na Cristinę. Assassynki zeskoczyły z dachu i wpadły prosto w stertę siana, która znajdowała się pod nimi. Obie musiały wieczorem wydłubać sobie z włosów resztki słomy, które zostały po tym incydencie.
   Nina była zmęczona, ale jedno wiedziała na pewno. Tego dnia nie zapomni do końca życia. I z tą myślą wpadła w objęcia Morfeusza.

* oryginał: "We work in dark, to serve the light. We are the assassins."
Hej!
Mam nadzieję, że się Wam podobało!
Przepraszam za przerwę, ale mam teraz dużo na głowie i dopiero teraz znalazłam czas, by napisać nowy rozdział. Jeżeli są jakieś błędy, to przepraszam, ale nie chciało mi się sprawdzać :D
Będę wdzięczna za każdy komentarz.
Do napisania!

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 1

   Obudziła się w niezbyt dobrym nastroju. Świadomość tego, że nadszedł kolejny dzień "nicnierobienia" nie dawała jej spokoju. Była pełna energii i chęci działania, ale mentor zdawał się tego nie zauważać. A przynajmniej tak się jej zdawało.
   Podeszła do lustra. Z niesmakiem spojrzała na potargane włosy i cienie pod oczami, spowodowane długim czytaniem ksiąg w nocy. Skoro nie mogła działać, postanowiła się dokształcić, czytając o każdym aspekcie związanym z Bractwem. Miała zaledwie szesnaście lat, a już wiedziała więcej niż niejeden pełnoprawny assassyn. Jedynym dziedziną, która sprawiała jej kłopoty, była orientacja w terenie. Na mapach znała się znakomicie, lecz ciężej jej było odnaleźć się bez nich.
   Szybko umyła zęby i włożyła szaty nowicjusza. Jej strój składał się z brązowych, przylegających spodni, koszulki z mottem assassynów ("Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone") i szarej bluzy z kapturem zakończonym charakterystycznym dzióbkiem. Jako nowicjusz nie miała dostępu do białych szat assassyna, ukrytego ostrza czy temu podobnych ubrań, narzędzi czy broni. Wyjątkiem były treningi, na których dostawali do ręki prawdziwe uzbrojenie.
   Potem zeszła na dół, do jadalni. Do każdego pomieszczenia można było się dostać po przyłożeniu specjalnej karty do wyznaczonego miejsca. Karta była potwierdzeniem tożsamości każdego członka Bractwa. Znajdowały się na niej wszystkie informacje o jej właścicielu. Siedziba musiała być dobrze zabezpieczona, ze względu na przypadki włamań, które miały miejsce w ubiegłym roku. Nie licząc szpiegów, którzy też nie byli w tym miejscu rzadkością.
   Śniadanie zjadła w samotności. Nie dziwiło jej to, ponieważ obudziła się dużo później niż zwykle. Jedząc kanapkę przypatrywała się licznej służbie, która krzątała się po pomieszczeniu. Nie zrozumcie tego źle, każdy człowiek był traktowany z należytym szacunkiem. Nie byli niewolnikami, mieli własne pokoje, otrzymywali niemałą pensję, a wszyscy byli im wdzięczni za ich pracę. Dziewczyna szczególnie upodobała sobie młodą sprzątaczkę, która opiekowała się ich dormitorium. Tak, nowicjusze mieli wspólne pokoje. W każdym z nich mieszkało po pięć osób. Współlokatorką dziewczyny była m.in. jej najlepsza przyjaciółka, Cristina. Odznaczała się kolczykami w kształcie owoców i włoskim akcentem. Czasami mówiła do niej Cristina Auditore da Firenze, ze względu na jej kolor włosów i ich znikomą długość oraz małą rankę na wardze.
   Po ostatnim kęsie kanapki wymieniła szybki uśmiech z kucharką, która natychmiast przyszła, by zabrać jej talerz. Następnie zbiegła po schodach do piwnicy, gdzie mieściła się sala treningowa. Z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszała odgłosy walki. Napełniało ją to nadzwyczajną radością. Szybko otworzyła drzwi magazynu. Chwilę potem w jej ramionach spoczywały wszelkiego rodzaju miecze, sztylety, łuki i pistolety. Mimo możliwości operowania współczesną bronią, templariusze i assassyni pozostawali przy dawnych sposobach uśmiercania. Bo co to za zabawa zabić kogoś z karabinu, jak można pojedynkować się na miecze?
   Przestąpiła próg areny i natychmiast rzuciła się na nią znajoma sylwetka. Dziewczyna z łatwością skontrowała jego atak i odbierając mu broń, prostym pchnięciem powaliła go na podłogę.
-Nie ze mną takie numery, Will- powiedziała chichocząc na widok obolałego kolegi.
-To nie jest śmieszne- odpowiedział Australijczyk z udawaną naburmuszoną miną.
   Podała mu rękę i pomogła wstać. Wtedy zza pleców dobiegł ją głos mentora:
-Ach, Nina! Miałem nadzieję, że prędzej czy później się tu zjawisz.
  Na jej twarzy automatycznie pojawiła się profesjonalna mina. Odwróciła się do trzydziestoletniego szatyna spoglądając mu w radosne, zielone oczy z zainteresowaniem. W międzyczasie zdążyła zauważyć, że John jest ubrany w dziwny, biały kitel z napisem "Kontrola Podróży w Czasie".
 -Mentorze - powiedziała dziewczyna z lekkim skinięciem głowy - Coś się stało?
   Mężczyzna przewrócił oczyma. Mimo, że znał ją od bardzo dawna i odkąd pamięta próbował jej wmówić, żeby mówiła do niego per "John", ona zawsze w obecności innych osób zachowywała dystans i zwracała się z szacunkiem do osób wyższych rangą.
- Powiedziałbym raczej, że coś się stanie. Ale wolałbym pomówić o tym na osobności- akcentując ostatnie dwa wyrazy znacząco spojrzał na Will'a.
- Się robi, szefie! - rzucił opalony chłopak "na odchodne".
   Tuż po tym John zaczął mówić:
- Znam cię dobrze i sądzę, że już dużo zdążyłaś się dowiedzieć na temat Animusa, prawda? - w odpowiedzi blondynka kiwnęła głową - Jak wiesz, to urządzenie pozwalało na odkrywanie wspomnień naszych przodków. Natomiast kilka miesięcy temu naukowcy odkryli sposób, by stawać się tymi wspomnieniami lub, mówiąc normalnie, przenosić się w czasie, nie wcielając się w żadnego istniejącego w danym czasie człowieka. Wysłaliśmy już wielu assassynów na misje w przeszłości i wszystko przebiega idealnie.
- No więc w czym tkwi problem?
- Absolutnie w niczym!- szatyn roześmiał się na widok zdezorientowanej miny Niny- Myślę, że wręcz przeciwnie, jest to bardzo dobra nowina. Po skonsultowaniu się z innymi postanowiłem wysłać na tego typu misję grupkę nowicjuszy. I skoro z tobą o tym teraz rozmawiam, to już chyba jasne, że się w takiej ekipie znajdu...
   Trzydziestolatkowi przerwał mocny uścisk pełen wdzięczności, jakim obdarowała go szesnastolatka. Żyła w siedzibie Zakonu prawie dziesięć lat i jeżeli ktokolwiek miał zasłużyć na takie odznaczenie, to tylko ona. Przez ten cały czas wyznaczała się wyjątkowym sprytem, szybkością i innymi umiejętnościami. Mimo swojego niekiedy nieokrzesanego języka potrafiła być świetną dyplomatką i podejmować mądre, słuszne decyzje. John już od dawna chciał mianować ją pełnoprawną assassynką i pozwolić jej wyruszać na misje. Wiedział też, że ma ogromne zdolności. Jednak jakaś jego część kazała mu trzymać ją pod stałą opieką. Martwił się. Był dla niej niczym ojciec po tym, jak swojego własnego straciła. Nie pogodziłby się z jej stratą. Ale wyczuł, że to już odpowiedni czas i jeżeli teraz znowu ją zatrzyma, dziewczyna może nie wytrzymać i odejdzie.
 Nagle blondynka oderwała się od niego, mówiąc:
- Ale ja nie jestem jeszcze assassynem... Czy to nie jest niezgodne z naszym Credo?
-Ach, wiedziałem, że będziesz miała wątpliwości. Nie martw się, ty i twoi koledzy jutro dostaniecie swoje jak najbardziej zasłużone tytuły. Dokładną godzinę ceremonii podam jutro rano. A teraz nie będę ci już przeszkadzał. Do zobaczenia!- zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odszedł w stronę swojego biura.
   Z natłoku myśli oparła plecy o zimną ścianę piwnicznej areny i osunęła się powoli na jeszcze bardziej lodowatą podłogę. "Jutro stanę się assassynką." pomyślała. Całe życie czekała na ten moment, a gdy już miał nadejść, jej serce przepełniło coś na kształt strachu osnutego niepewnością. Przypomniała sobie słowa potężnych członków Bractwa, które mówiły, że droga, którą wybrali jest pełna mroku i bólu - tego, który zadawali innym i tego, który sami odczuwali. Z głębokim oddechem odrzuciła od siebie wszystkie te myśli. Jakiś cichy głosik podpowiadał, że to jest jej przeznaczenie, i że może w ten sposób pomóc innym. Nie chciała by jej "służba" była pustym zabijaniem ludzi, nie. Wiedziała, że patrzenie na konających ludzi, którym w idei większego dobra musiała odebrać życie, będzie ciężkie. Wstąpi do Zakonu, bo kocha ten świat i zależy jej na życiach niewinnych ludzi. A jeśli ktoś się zapyta, czemu to wszystko robi, czemu się nie poddaje, odpowie tak samo, jak bardzo szanowany przez nią Connor Kenway: "Bo nikt inny by się tego nie podjął"*
   Z tą myślą wstała i postanowiła wrócić do pokoju, by poczytać więcej o uroczystości, jaka ją czekała. Nie mogła sobie pozwolić na brak informacji o tym, co było dla niej teraz tak istotne. Nadal ciężko jej było uwierzyć w to, co miało niedługo nadejść.
* Pełny cytat z gry: "Even those men you sought to save, have turned their backs on you. Yet you fight, you resist. Why?"
"Because no one else will!"
(Moje tłumaczenie nie jest dokładne, ale zachowałam myśl, w jakiej to zdanie było wypowiedziane... Mam nadzieję :D)
Cześć!
Dostarczam wam pierwszy rozdział "Sztuki Assassynacji". Przepraszam, że tyle to trwało, ale poinformowałam was już wcześniej, czemu nie pisałam dalej. W końcu zdecydowałam się, że główna bohaterka będzie miała na imię Nina. Dlaczego? Myślę, że już niedługo się o tym dowiecie. Zachęcam was do komentowania. Jeden komentarz to nie jest dużo, a uwierzcie mi, sprawie wiele radości!
PS Czy takiej długości rozdziały wam odpowiadają (całość ma ok. 1200 słów)? Jeżeli macie jakieś uwagi, proszę napiszcie mi je pod spodem!
Do napisania
~Griffineyes